Duch prowadzi tutaj blog rowerowy

Duch

Skandia Gdańsk 2011

Sobota, 18 czerwca 2011 | dodano: 18.06.2011

W zeszłym roku z przyczyn niezależnych nie udało mi się wystartować w Skandii, ale w tym roku wszystko wskazywało, że uda mi się wziąć udział w maratonie. W piątek pojechaliśmy do Gdańska żeby dokonać rejestracji i odebrać numer startowy. Rano padał deszcz i zastanawiałem się czy tak będzie aż do sobotniego startu jednak opady były krótkie i nie zapowiadały utrudnień na trasie. Miasteczko wyścigów kończyło budować się. Trochę osób dokonywało rejestracji i odbierało numery. Zarejestrowałem się i po odebraniu pakietu startowego i numeru wróciliśmy do domu. Sobotni poranek przywitał rowerzystów dużym zachmurzeniem i przewidywanymi opadami deszczu. Było dość chłodno. W Oliwie wysiadałem z skm w lekkim deszczu. Po niedługiej jeździe byłem już na miejscu startu. Było jeszcze dość wcześnie, ale wolałem mieć zapas czasu. Kręciłem się powoli po miasteczku. W namiocie Shimano można było wyregulować przerzutki, ale ja z działania mojego napędu byłem w 100% zadowolony i nie skorzystałem z takiej możliwości. Zbliżała się godzina startu i organizatorzy przez nagłośnienie poinformowali żeby zacząć ustawiać się w swoich sektorach startowych. Przed ustawieniem się w sektorze zdjąłem ciepłą koszulkę i zostałem w letnich ciuchach. Jako że jechałem dystans Mini to musiałem ustawić się prawie na samym końcu peletonu. Na samym początku startowali zawodnicy na dystansie Grand Fondo a za nimi dystans Medio. W każdym dystansie na początku ustawiali się zawodnicy zgodnie z klasyfikacją generalną. Jako, że był to mój pierwszy start to musiałem ustawić się na samym końcu. Start opóźniał się i zaczęło robić mi się bardzo zimno ,ale w końcu ruszyliśmy. Początek trasy przebiegał po asfaltowej drodze. Zaraz za startem było dość wąsko, ale dalej już było szerzej. Tempo nie było złe jak na taką ilość rowerów. Na początku nie mogłem odnaleźć się w takiej masie rowerów i zabrać się za wyprzedzanie. Chciałem złapać swoje tempo żeby spokojnie dojechać do końca wyścigu a nie 1 km przed metą paść z wycieńczenia. Starałem się jechać aktywnie i trzymać tempo. Na płaskich odcinkach jechałem w granicach 30-35 km/h a na zjadach po wyhamowaniu miałem prędkości nawet w okolicach 45 km/h. Dobrze, że mój licznik nie rejestruje prędkości maksymalnej bo pewnie pokazałby coś około 60 km/h ;) Gorzej było na podjazdach. Przy takiej frekwencji na trasie każdy podjazd wymagał wprowadzenia roweru. Tworzyły się kolejki i wolałem stracić parę sekund niż przebijać się za wszelką cenę ryzykować wywrotkę w błoto. A skoro już jesteśmy przy błocie to parę słów na temat nawierzchni. Poza początkowym i końcowym odcinkiem trasa prowadziła szlakami leśnymi o różnej szerokości. Cześć z nich to typowe single track, ale jeśli ktoś bardzo chciał to mógł wyprzedzić. Pozostała część trasy była stosunkowo szeroka i miejscami mogło spokojnie jechać koło siebie nawet trzech rowerzystów. Podjazdy nie były szczególnie trudne czy długie. Poza ostatnim podjazdem i zjazdem myślę, że wszystkie pozostałe pokonałbym na kołach gdybym tą trasę jechał sam. Zjazdy były momentami bardzo szybkie i trzeba było uważać żeby zmieścić się w następujących po nich zakrętach. Na trasie było jedno przewrócone drzewo, które trzeba było pokonać górą i parę miejsc gdzie trzeba było objechać bokiem. Było parę umocnionych miejsc przez, które przy dużych opadach przepływa woda i ze względu na ich ukształtowanie trzeba było zachować szczególną ostrożność przy pokonywaniu ich z dużą prędkością. Na trasie znalazł się też przejazd przez strumień i dwa bufety. Praktycznie przez cały czas przejazdu padało. Raz opady były minimalne, ale chwilę potem opady stawały się całkiem intensywne. Pomimo tego trasa była całkiem przejezdna. Praktycznie tylko na jednym podjeździe i jednym miejscu na płaskim odcinku błoto mocno dawało się we znaki. Na reszcie trasy nie stanowiło znaczącego utrudnienia. Dało się wyczuć zwiększony opór, ale nie było to nie wiadomo co. Tylko jeden odcinek zapamiętałem, jako bardzo nierówny i nie mogę powiedzieć, że to zasługa mojego amortyzatora, bo on zwyczajnie nie działa. Na jednym z pierwszych z zakrętów po opuszczeniu asfaltu prawie wyleciałem z trasy wiec następne zakręty pokonywałem trochę wolniej. Na podjazdach odpoczywałem, bo podbieganie z rowerem było jednym sposobem pokonywania tych zatłoczonych podjazdów. Dłuższą chwilę jechałem za jednym zawodnikiem i nie mogłem zdecydować się kiedy go wyprzedzić. Nie zrobiłem tego na prostym odcinku i spróbowałem sił na zakręcie. Zwykły zakręt o 90 stopni, ale opuszczałem go prostopadle do zamierzonego kierunku bo za szybko wjechałem na początku ale na szczęście udało mi się wyprowadzić rower. Na punkcie pomiaru czasu byłem 305. Nadrobiłem na trasie i wyścig ukończyłem na 206 pozycji w klasyfikacji generalnej. Dało mi to miejsce 191 wśród mężczyzn i 43 w mojej kategorii wiekowej. Czas od startu do mety wyniósł 1:30:47 czyli tak jak zakładałem zmieściłem się w półtorej godziny. Sam czas jazdy miałem krótszy o jakieś dwie minuty, ale chwila zatrzymania przy bufecie i czy na rozpakowanie batonika i powrót po zgubiony bidon robią swoje. Plan został zrealizowany w 100% Na metę wjechałem szczęśliwy i miałem jeszcze tyle sił, że gdybym mógł to chyba bym pojechał dystans Medio. Może mogłem gdzieś pojechać szybciej czy wyprzedzić jeszcze kogoś i wykręcić jeszcze lepszy czas. Nie pamiętałem na tyle dobrze profilu trasy i chciałem uniknąć sytuacji, w której początek trasy pojechałbym bardzo szybko a ostatni kilometr walczyłbym żeby nie spaść z roweru a tak przejechałem cały dystans równym tempem. Nie jechałem piknikowo, ale też nie jechałem tak żeby wypruć sobie żyły. Jechałem przede wszystkim tak żeby czerpać przyjemność ze ścigania się. W końcu to był mój pierwszy wyścig na takim dystansie i cieszę się, że dojechałem go do końca w takiej kondycji. Nie mogę doczekać się kolejnego startu w podobnej imprezie. Niestety nie mogę pozwolić sobie na dalszy wyjazd na start, więc najbliższy maraton, w którym mogę wystartować to maraton gdyński 2 października. Na metę wjechałem w strugach deszczu ale byłem tak podekscytowany wydarzeniami, że nie zwracałem uwagi na takie detale ;) Udałem się na posiłek regeneracyjny. Zamiast grillowanego mięsa wybrałem coś bardziej rowerowego, czyli makaron z parmezanem, który smakował mi jak nigdy. Przyjrzeliśmy się dekoracji najmłodszych zawodników. Dobrze, że miałem suchą ciepłą koszulkę na przebranie, bo rozgrzanie zaczęło ustępować wychłodzeniu i musiałem szybko przebrać się i ustawić w kolejce do mycia rowerów.

Rozgrzewka przed startem © Duch

Elita © Duch

Na ostatniej prostej © Duch

Szybszy niż aparat © Duch

Radość ma mecie © Duch

Z osobistą trenertką :) © Duch

Też dwa koła ale z silnikiem :P © Duch


Kategoria 20 do 60 km, Czas wolny


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ktakz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]