Duch prowadzi tutaj blog rowerowy

Duch

Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 120 km

Dystans całkowity:841.95 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:40:24
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:1229 m
Suma kalorii:4432 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:140.32 km i 6h 44m
Więcej statystyk

Hel

Sobota, 18 maja 2013 | dodano: 30.05.2013
Uczestnicy

Prognozy pogody na dzień wycieczki nie były zbyt optymistyczne, ale jak to bywa z prognozami nie pokryły się one z rzeczywistością. Pogoda dopisała i szybko zrobiło się ciepło a z nieba nie spadła ani kropla wody. Rano do Władysławowa jechaliśmy głównymi drogami. Po dojechaniu do Helu i odpoczynku na słonecznej leśnej polanie wybraliśmy się na deptak na obiad. Nie zdecydowaliśmy się jednak na tradycyjnego dla nas w tym miejscu kebaba :P Do baru, w którym jedliśmy przyszła wycieczka szkolna więc szybko zbieraliśmy się w drogę powrotną do domu. Tym razem kolejne miejscowości pojawiały się nadzwyczaj szybko i droga powrotna przez półwysep minęła błyskawicznie. Z Władysławowa do domu zdecydowaliśmy się również jechać główną ulicą.

Odpoczynek w Jastarni © Duch

Tym razem zdjęcie z drugiej strony :P © Duch

Turbina parowa ORP Wicher II © Duch

Wał turbiny © Duch

"Niebezpieczeństwa" na helskiej ścieżce :P © Duch

Ułatwienia dla pieszych i rowerzystów © Duch

Przy stacji kolejowej © Duch

Las na półwyspie © Duch

Sprzęt też musi odpocząć © Duch

W Helskim lesie © Duch

Nie będę jeździł po plaży © Duch

Na Helu © Duch

Na Helu © Duch

Na Helu © Duch

Kościół na Helu © Duch

Park linowy © Duch

Swarzewo © Duch

Rekowo Górne © Duch


Kategoria Czas wolny, Powyżej 120 km

Jastarnia

Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano: 24.08.2012

Jak co roku w okresie wakacyjnym mieliśmy chcieliśmy wybrać się rowerami na Hel. Chwilami zastanawiałem się, po co jechać tam trzeci rok z rzędu skoro trasa jest dość monotonna a w samym mieście Helu i okolicach zwiedziliśmy wszystko, co chcieliśmy. Tradycji musi stać się zadość, więc pomimo tego postanowiliśmy pojechać. Namówiliśmy znajomych żeby przypłynęli do Jastarni promem i wrócili z nami na kołach do Gdyni. Zastanawialiśmy się czy nie wykorzystać najkrótszych nocy i pojechać na Hel tak, aby znaleźć się tam przed wschodem słońca, ale po głębszym namyśle i rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw zdecydowaliśmy wyruszyć z Gdyni w okolicach wschodu słońca. Koniec końców wyruszyliśmy na trasę o godzinie 5. Dzięki temu, że wyruszyliśmy tak wcześnie postanowiliśmy jechać główną drogą do Władysławowa. Normanie unikamy głównych dróg i staramy się wybierać boczne trasy gdzie ruch jest niewielki. Dziś postanowiliśmy wykorzystać poranny spokój na szosie. Była to bardzo dobra decyzja. Samochodów prawie wcale nie było a za to szybko przybywało kilometrów. We Władysławowie zrobiliśmy dłuższą przerwę na zjedzenie kanapek. Kiedy chcieliśmy już zbierać się do dalszej drogi przypałętał się mały kotek i zaczął miałczeć na nas. Nie chciał się odczepić to postanowiliśmy nakarmić go kawałkiem sera z kanapki. Okazało się, że nie tylko myszy lubią ser :P Widząc jak ochoczo kotek zjadł ser uznaliśmy, że damy mu cały kawałek. Później jeszcze chwilę kotek koło nas pokręcił się i odszedł zadowolony na bok żeby się umyć. Dokarmianie małego zwierza spowodowało, że ruszyliśmy dobre 20 minut później. Będąc na kosie helskiej coraz częściej kalkulowaliśmy ile czasu zbierze nam dojechanie do Helu i powrót do Jastarni żeby spotkać się ze znajomymi. Średnia prędkość jak na nasze aktualne możliwości była całkiem niezła. Pomimo tego uznaliśmy, że droga do samego Helu zabrałaby nam zbyt wiele czasu i znajomi musieliby długo czekać na nas po przypłynięciu promu. Zapadła decyzja o skróceniu wycieczki bezpośrednio do Jastarni. Była to słuszna decyzja również ze względu na niewielką ogólną ilość wyjeżdżonych w tym roku kilometrów.

Reklama :P © Duch

Wiatraki przed Puckiem © Duch

Kotek © Duch

W Jastarni © Duch


Kategoria Czas wolny, Powyżej 120 km

Hel

Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano: 31.07.2011

Jakoś nie mogliśmy w tym roku wybrać się na Hel. W sumie to pogoda nam na to nie bardzo pozwalała, bo chęci były. W końcu zdecydowaliśmy się zaryzykować i pojechać. Prognozy przewidywały całkowite zachmurzenie, ale bez opadów. Było dość chłodno, ale taka temperatura w dłuższej perspektywie okazała się idealna do jazdy. Parę razy mieliśmy obawę, że zaraz zacznie padać a to oznaczałoby koniec wycieczki w takich warunkach. Szczęśliwie dojechaliśmy do Władysławowa. Chcieliśmy odpocząć na przystanku rowerowym, ale okazał się zajęty przez lokalny margines społeczny. Po krótkiej przerwie wyruszyliśmy na najnudniejszy fragment trasy, czyli na kosę helską. Od poprzedniej naszej jazdy tą trasą, która miała miejsce dokładnie rok temu nic się tutaj nie zmieniło. Na Helu tradycyjna przerwa na kebab, ale niestety w nowym punkcie. Powrót do domu już nie był tak błyskawiczny. We Władysławowie przystanek rowerowy znowu był zajęty. Przed Mrzezinem złapał nas krótki deszcz.

Gdzieś koło Kazimierza © Duch


Kategoria Czas wolny, Powyżej 120 km

Odyseja rowerowa Gdynia - Hel - Gdynia :D

  • DST 176.00km
  • Czas 08:04
  • VAVG 21.82km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Sprzęt Annapurna - napęd nr 2
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 lipca 2010 | dodano: 01.08.2010

Jak zawsze przed taką wyprawą są plany jak się przygotować, ale jak to bywa z planami nie zawsze udaje się je zrealizować. Plan zakładał przejazd na Hel w zeszłą sobotę jednak prognoza pogody była mało optymistyczna, więc odłożyliśmy przejazd na termin późniejszy. Bliżej nieokreślony i zależny od wielu czynników, ale przede wszystkim od pogody. Dobrze, że przejazd odłożyliśmy, bo padało mocno a zmoknięcie na tak długiej trasie było bardzo niepożądane. Przyglądaliśmy się prognozie na weekend i uznaliśmy, że to może być dobra okazja żeby zrealizować nasz przejazd. Parę dni nie jeździliśmy, więc można uznać, że przygotowania nie było. Trochę trudno było w ostatnim tygodniu kręcić, bo jeśli nie padało to wypadały inne sprawy uniemożliwiające wyjście na rower. W czwartek udało się wyjść na krótką przebieżkę. Piątek poświęciłem na przygotowanie naszych rowerów do zrobienia niemałej ilości kilometrów. Nastała sobota rano. Wstępne obliczenie wskazywały, że powinniśmy wyruszyć przed 7:30. W końcu im wcześniej tym lepiej ;) Ostatecznie wyruszyliśmy o 7:15. Standardowo przez ulicę Polską, którą o tej porze jechało się bardzo wygodnie, i ulicę Janka Wiśniewskiego skierowaliśmy się do Elektrociepłowni. Przy ulicy Energetyków zobaczyliśmy ciężarówkę wiozącą jakiś ładunek nadgabarytowy. Wyglądało to na przęsło mostu albo coś podobnego i nie chciało zmieści się w kadrze :P Dalej standardowo jechaliśmy do Kazimierza przez Dębogórze-Wybodowanie i koło oczyszczalni ścieków. Plan zakładał, że dojedziemy do Mrzezina jednak przy Mościch Błotach kładli nową nawierzchnię. Dobrze, że remontują nawierzchnie bocznych dróg, ale zdziwiłem się zastosowana technologią. Droga była zrobiona z betonu zbrojonego. Nie była dla mnie to nieznana technologia, bo wiem, że były drogi budowane z tego materiału, ale zdziwiłem się, bo nie widziałem dróg nowobudowanych w tej technologii. Spotkani rowerzyści poradzili nam żeby ominąć roboty wybierając drogę prze rezerwat Beka. Tak też pojechaliśmy i znaleźliśmy się w Osłoninie. Po krótkiej przerwie na zrobienie zdjęć budynku, który wyglądał na bardzo stary i zapewne taki jest ruszyliśmy w kierunku Rzucewa gdzie wróciliśmy na planowaną na początku trasę do Pucka. Kierowani znakami wyjechaliśmy z centrum w kierunku Władysławowa. Po krótkiej jeździe poboczem głównej drogi trafiliśmy na ścieżkę rowerową, która prawie samym brzegiem doprowadziła nas przez Swarzewo do Władysławowa gdzie zrobiliśmy przerwę na przekąskę i krótki odpoczynek. Zatrzymaliśmy się pod zadaszeniem, które nazywało się Przystanek Rowerowy. Spoglądając na tłumy ludzi ciągnących nad wodę ogarnęło nas lekkie zamyślenie czy da się przejechać między nimi po ścieżce rowerowej. Było to łatwiejsze niż przypuszczaliśmy. We Władysławowie ludzie jednak słyszą dzwonki rowerów i ustępują wiedząc, że idą po drodze dla rowerów. Nie to, co w Trójmieście, gdzie ludzie idą środkiem ścieżki a jak powie im się, że to jest ścieżka a chodnik jest obok to mają wielkie pretensje. Przejechaliśmy ten tłum spokojnie i ukazała się nam bardzo ładna ścieżka rowerowa. Pomyśleliśmy, że teraz bez kłopotu dojedziemy na koniec półwyspu jednak nasze zadowolenie okazało się przedwczesne. Ścieżka była płaska jak stół, prosta i oddzielona od jezdni pasem zieleni. Na początku jechało się fajnie, ale z biegiem kilometrów jazda stawała się coraz bardziej monotonna. Jechaliśmy pod lekki wiatr, który praktycznie nie przeszkadzał ale później miałem dość huku tego wiatru w uszach. Jazda w jednej pozycji powodowała, że musieliśmy zatrzymać się na chwilę żeby rozciągnąć kości. W końcu dotarliśmy do tablicy Hel gdzie zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia :) i wtedy zaczęło się znane wszystkim Road to Hell. Po przejechaniu ponad 70km po dobrych drogach wjechaliśmy na ścieżkę, która wg tablicy była w remoncie. Nie widziałem tam żadnych prac. Trasa okazała się szutrową ścieżką leśną, po której wbrew pozorom jechało się dość ciężko. Prawdziwe Road to Hell. Bardziej we znaki dało się te niecałe 10km niż wcześniejsze ponad 70km. Wzdłuż półwyspu ruch rowerowy był znikomy jednak na tym odcinku trochę rowerów już było. W końcu dojechaliśmy do zabudowań helskich i w pierwszym sklepie uzupełniliśmy zapasy płynów i pojechaliśmy do sprawdzonego punktu kupić coś na ciepło do zjedzenia. Po konsumpcji zjechaliśmy odpocząć w cieniu lasu. Krótka gimnastyka i ruszyliśmy w drogę do domu. Szczęśliwi, że przejechaliśmy „piekielny” odcinek przemieszczaliśmy się dalej. Brakowało już nam tej porannej łatwości kręcenia, ale twardo parliśmy do przodu. Były momenty słabsze, ale najbardziej we znaki dawała się nam monotonia trasy. Częściej robiliśmy chwilowe przerwy a gdy dojechaliśmy do Władysławowa to na Przystanku Rowerowym zrobiliśmy przerwę na przekąskę i ruszyliśmy do domu. Wracaliśmy tą samą trasą, co przyjechaliśmy. Z Pucka skierowaliśmy się do Żelistrzewa gdzie na trasie musieliśmy wyprzedzić wóz ciągnięty przez konia. Znaleźliśmy się w Mrzezinie, ale wiedząc, że odcinek do Mościch Błot może być nieprzejezdny wybraliśmy drogę przez Połchowo. Na tym odcinku, co chwila mijaliśmy patrol policji na motocyklach. Jednym ze stromych zjazdów zjechaliśmy na tereny pod Kazimierzem i po krótkiej jeździe dotarliśmy do trasy Pierwoszyno – Rumia. W tym momencie napędzała mnie chyba tylko chęć wypicia herbatki w domu ;) Do domu dotarliśmy trasą, którą pokonywaliśmy rano. Na prostej przed domem licznik pokazał magiczne 176km :D Ciekawe gdzie teraz będziemy musieli pojechać żeby pobić ten rekord ;)
Trasa na Hel jest ogólnie bardzo dobrym rozwiązaniem. Od Pucka do Helu jest wygodna ścieżka a do samego Pucka można dojechać bocznymi drogami o niedużym natężeniu ruchu. Można całą trasę pokonać na, kołach, ale jeśli ktoś nie czuje się na siłach istnieje sporo alternatywnych możliwości. Na trasie Gdynia – Hel i Gdynia – Jastarnia kursują tramwaje wodne, którymi można za niewielką opłatą przewozić rowery. Można również pojechać pociągiem jeden odcinek trasy lub kolejką SKM do Redy lub Rumi. Mamy, więc trasę technicznie łatwą ale długą i momentami monotonną, która w razie jakiś trudności kondycyjnych czy sprzętowych nie zostawia nas w przysłowiowym polu, bo zawsze można dotrzeć na tramwaj wodny czy pociąg i wrócić do Trójmiasta.

Tak duży ładunek, że nie mieści się w kadrze :P © Duch

Betonowa droga © Duch

Stary budynek © Duch

Przystanek Rowerowy © Duch

Kółko do pływania ;) © Duch

Lotnisko na półwyspie © Duch

Komuś wypadła kulka z łożyska :P © Duch

Welcome in Hel(l) © Duch

Pokręcone helskie drzewa © Duch

Stara straż pożarna © Duch

Odpoczynek w Kuźnicy © Duch

Już prawie w domu ;) © Duch


Kategoria Czas wolny, Powyżej 120 km

RwM na niebieskim szlaku

Niedziela, 6 czerwca 2010 | dodano: 06.06.2010

Kolejna wycieczka, o której dowiedzieliśmy się dzięki portalowi RwM. Wycieczka miała prowadzić do Sianowa. Start został zaplanowany na godzinę 10:00 spod dworca PKP Gdańsk Osowa. Z domu wyruszyłem chwilę po 8 żeby pojechać po Agalu i razem wyruszyliśmy do Gdańska o 8:30. Postanowiliśmy wyjechać mając zapas czasu, bo nie znam dokładnie drogi do dworca. Rozważaliśmy różne trasy prowadzące na miejsce, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na przejazd przez Chwaszczyno, bo na tej trasie nie można zabłądzić. Zastanawialiśmy się czy nie jechać przez Źródło Marii lub przyjechać od strony Oliwy jednak nie znamy tych dróg na tyle dobrze a nie chcieliśmy spóźnić się na początek wycieczki. Już wczoraj jak pobieżnie spojrzałem na mapę to wyszło mi, że licznik może pokazać mi dziś 120 km. Razem z Agalu ruszyliśmy w kierunku Chwaszczyna typową dla nas trasą przez Krykulec i ulicę Starochwaszczyńską. Po dojechaniu do Chwaszczyna skierowaliśmy się na rondzie w lewo w kierunku Gdańska i dalej jechaliśmy głównymi drogami, których ostatnimi czasami staramy się unikać, ale na szczęście w niedziele o tej dość wczesnej porze ruch nie jest duży więc bez większego stresu dojechaliśmy na miejsce. Na trasie do Kartuz większość ulic została wyremontowana, ale posiadają pobocze nie nadające się do jazdy i jest dość wąsko, więc trochę zraziliśmy się do jazdy główną drogą bo ruch jest tam spory i często samochody mijają nas na centymetry dlatego staramy się wybierać boczne drogi. Poza tym na bocznych drogach można spokojniej rozmawiać i więcej zobaczyć ;) Na miejsce dojechaliśmy kwadrans przed czasem a licznik pokazywał mi już ponad 24 km. Przed nami czekały już tu trzy osoby. Po chwili zaczęli pojawiać się kolejni rowerzyści i rowerzystki. Zebrał się całkiem pokaźny skład. Chwilę przed 10:00 na horyzoncie z kierunku południowego pojawiła się duża grupa prowadzoną przez rowerzystów z Trójmiejskiej Inicjatywy Rowerowej. W sumie zebrało się niespełna 40 osób. Organizatorzy nie liczyli nawet na połowę tego. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i wyruszyliśmy na szlak. Jak to bywa ze szlakami w naszej rzeczywistości to doskonale wiemy. Czasem oznaczenia szlaku znikają albo tak jak było w naszym przypadku szlak prowadzi przez podwórko gospodarza między jego budynkami. Dobrze, że nie przez stodołę :P Z tego co słyszałem to niebieski szlak rowerowy jest dość popularny więc gospodarz pewnie jest przyzwyczajony do widoku rowerzystów na podwórku tylko nie wiem czy często zdarza się tak duża grupa. Kierownictwo wycieczki nawigowało przy użyciu mapy i gps jednego z rowerzystów oraz czytając opis stworzony przez jednego rowerzystę. Opisał on miejsca gdzie można zgubić drogę i gdzie należy w tych miejsca skręcić żeby przejechać dalej. Trasa przebiegała sprawnie i (na razie) bez zakłóceń. Nad morzem jest płasko, ale to nie znaczy płasko jak na stole ale jest lekkie pofalowanie terenu co bardzo uprzyjemnia jazdę. Jechaliśmy głównie drogami szutrowymi. Przejeżdżając koło jeziora Tuchomskiego podbiegł do nas pies. Wybiegł on od strony jeziora i możliwe, że był to pies kogoś, kto grillował nad jeziorem. Pies biegł koło nas, ale nie rzucał się na koła tylko biegł obok jakby był przyzwyczajony do biegania koło roweru. Biegł z nami bardzo długo. W Tokarach zatrzymaliśmy się koło sklepu spożywczego, ale było jeszcze zamknięty, więc podjęta została decyzja dalszej jeździe. Nie było sensu czekać na otwarcie sklepu. Kawałek za Tokarami, kiedy zjechaliśmy na drogę gruntową padło złowrogie hasło „awaria”. Grupa przejechała jeszcze kawałek żeby zatrzymać się w cieniu. Awaria na szczęście okazała się tylko przebitą dętką a nie czymś poważniejszym tak jak na naszej pierwszej wycieczce z RwM. Po załataniu ruszyliśmy dalej. Słońce dopisywało, więc nieosłonięta skóra robiła się coraz bardziej czerwona. Po paru kilometrach w Trzech Rzekach ponownie zatrzymała nas przebita dętka. W czasie tej przymusowej przerwy niektórych trzymały się żarty i jeden rower został schowany w lesie kiedy jego właściciel jechał testowo na innym rowerze. Dopiero kiedy mieliśmy ruszać to zorientował się, że niema jego roweru. Ruszyliśmy dalej w kierunku Sianowa. W Pomieczynie peleton zatrzymał się przy sklepie i poważnie naruszył zapasy produktów spożywczych tam zgromadzonych. Gdy wszyscy chętni dokonali zakupów a następnie spożyli je wyruszyliśmy do Sianowa. Na miejscu docelowym zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie przed sanktuarium. Cześć osób wybrało się do sklepu po drugiej stronie ulicy, niektórzy w tym my poszli obejrzeć bliżej sanktuarium. Pozostali czekali przy rowerach. W tym miejscu część osób odłączyła się od grupy i wyruszyli we własnych kierunkach. Zjechaliśmy nad pobliskie jezioro gdzie zrobiliśmy 40 minutową przerwę. Wymoczyliśmy nogi w chłodnej wodzie jeziora. Nie byliśmy bardzo mocno zmęczeni ale moczenie nóg przyniosło ulgę ;) Znalazła się nawet jedna osoba, która postanowiła popływać. Po przerwie wsiedliśmy na rowery i stojąc na wyjeździe z terenu odpoczynkowego ustalaliśmy czy do Kartuz gdzie miała być przerwa obiadowa będziemy jechać asfaltem czy lasem. Taka duża grupa, która i tak zmniejszyła się powoduje duże zamieszanie na drodze, więc wybrana została droga przez las. Okazała się chyba trudniejsza niż przewidywała osoba odpowiedzialna za nawigację. Początkowo była to szeroka droga gruntowa, która przeobraziła się w wąski szlak pomiędzy kałużami pełnymi błota. Wszyscy jechali w jednej linii klucząc miedzy sadzawkami błotnymi. Nie było odważnych do sprawdzania ich głębokości. Czasem trzeba było zatrzymywać się żeby rozciągająca się grupa nie pogubiła drogi w lesie. Wtedy rzucały się na nas chmary wygłodniałych komarów. Widać, że w te lasy rzadko kto zapuszcza się bo gdy komary wyczuły spoconych rowerzystów to robiło się czarno w powietrzu i nie dało się od nich opędzić. Kilka razy byliśmy zmuszeni do zatrzymania się wiec wyjechałem mocno pogryziony. W końcu dotarliśmy do skraju lasu i jadąc asfaltem dojechaliśmy do Kartuz. Przejechaliśmy przez miasto do rynku. Wyznaczona została 40 minutowa przerwa obiadowa. Pojechaliśmy do Biedronki uzupełnić bidony wodą mineralną i podjęliśmy decyzję, że pojedziemy na działkę spokojnie odpocząć. Najpierw znaleźliśmy organizatorkę wycieczki i podziękowaliśmy za wspólne kilometry i powiedzieliśmy, że odłączamy się i wrócimy sami. Do Mezowa dojechaliśmy doskonale znaną drogą. Przy furtce licznik pokazywał mi już 80 km, więc wiedziałem, że te 120 km, które przypuszczałem, że dziś zrobię są całkiem realne. Zjedliśmy kanapki i trochę warzyw. Po odpoczynku poszedłem wyczyścić bloki w butach z błota, które zebrało się jak jechaliśmy przez las. Sprzęt został przygotowany do jazdy więc ruszyliśmy w drogę do domu. Powrót przebiegał tą samą trasą, co zawsze. Prawie cały odcinek asfaltu Borowo – Żukowo jest już w dużym stopniu wykonany. Pozostały do wykonania rowy, pobocza i chodniki. Patrząc po wysokości krawężników, które są w niektórych miejscach wynika, że położona zostanie jeszcze jedna warstwa asfaltu. Ten obecnie leżący jest szeroki, więc jechało się wygodnie i w miarę spokojnie. Reszta trasy praktycznie bez żadnych zmian. Tylko miejscami był spory ruch jak na boczne drogi szutrowe. Po drodze minęliśmy parę rowerów ale nie miały one żadnego związku z wycieczką do Sianowa. Wyjechaliśmy do domu dość wcześnie bo o 18:30 a teraz dni są długie wiec teoretycznie mogliśmy zostać dłużej, ale dobrze, że nie jechaliśmy później bo na długich zjazdach robiło mi się naprawdę zimno. Trasa przez Krykulec wymaga przeniesienia rowerów przez tory. Przeniosłem mój rower i wracałem się po drugi rower gdy usłyszeliśmy z oddali, że zbliża się pociąg. Rower został po jednej stronie torów a my z drugim rowerem po drugiej. Okazało się, że nie był to krótki szynobus tylko dość długi pociąg towarowy przewożący szyny kolejowe. Trochę trwał jego przejazd ale na szczęście przez ten czas mój rower nie zniknął ;) Na ostatniej prostej przed domem licznik pokazał mi dokładnie 123 km. To była bardzo udana wycieczka w doborowym towarzystwie. Ostatnio nie jeździmy tak często jak kiedyś ale nadrabiamy pokonywanymi dystansami. Dziś pobiłem mój rekord dystansu pokonanego w ciągu jednego dnia. Przydałoby się więcej takich wycieczek tylko jak zniosą to nasze napędy :P

Na polu rolnika z niebieskiego szlaku © Duch

Peleton na polu © Duch

Bocian © Duch

Sanktuarium w Sianowie © Duch

Dzwonnica koło sanktuarium © Duch

Potwór z jeziora sianowskiego © Duch

Po drugie stronie pociągu :P © Duch

Szutry odcisnęły swoje piętno © Duch

Czeka mnie trochę czyszczenia © Duch

Czeka mnie trochę czyszczenia © Duch


Kategoria Powyżej 120 km, RWM