XI Leśny Maraton Rowerowy Kąpino
-
DST
48.16km
-
Czas
02:40
-
VAVG
18.06km/h
-
VMAX
38.80km/h
-
Kalorie 1635kcal
-
Sprzęt El Norte
-
Aktywność Jazda na rowerze
W tym roku jakoś nie mogę wejść w
rytm jazdy i zdobywanie kondycji idzie słabo, ale siedzieć i narzekać można bez
końca. Dzięki mobilizacji żony zapisałem się jednak na wyścig. Najwyżej padnę
gdzieś w środku lasu, ale nie można poddawać się jeszcze przed startem.
Ostatnie dni przed wyścigiem nie sprzyjały temu żeby wyjść i wczuć się w nowy
rower, więc wyścig był też po trochu dokładniejszym zapoznaniem się ze
sprzętem. W ramach rozgrzewki na start pojechałem na spokojnie na kołach. Na
miejscu standardowo podpisanie listy, odbiór numeru i końcowe przygotowanie. Od
samego początku byłem zdecydowany jechać mniejszy dystans. Ponad 300 startowało
wspólnie i niestety start był najsłabszym elementem wyścigu. Z pozoru wszystko
wyglądało przyjemnie. Szeroki asfalt o wyraźnym pochyleniu pozwala szybko
rozpędzić się. Jednak ja osobiście nie lubię takich startów. Wszyscy już na
samym początku starają się przebić do przodu ile się tylko da nie bacząc na to,
co dzieje się przed nimi. Robi się ciasno i wystarczy jedno ostre hamowanie
kogoś w czubie żeby poleciało kilka osób. Zaraz po zjechaniu z asfaltu na
równie szeroką drogę piaskową była już pierwsza wywrotka grupowa i hamowania
awaryjne. Kawałek dalej w błocie kogoś przytrzymało i też zrobiło się lekkie
spiętrzenie na trasie, ale już mniejsze. Na mecie żona opowiadała o jeszcze
jednej kraksie podczas startu, która zakończyła się akcją karetki. Miejscami
było trochę błota i piachu, ale wszystko było do przejechania. Po relacjach z
lat ubiegłych spodziewałem się, że będzie zdecydowanie więcej piasku. Trasa ogólnie
bardzo przyjemna i w całości do przejechania. Bez podjazdów czy zjazdów, które
wymagałby prowadzenia roweru lub szczególnie trudnych technicznie odcinków.
Tylko brak kondycji przeszkadzał w pełnym rozkoszowaniu się trasą. Poza
wyścigiem taką trasę można by potraktować jak przyjemną niedzielną przejażdżkę.
W połowie drugiego okrążenia dawała się we znaki ta część ciała gdzie plecy
tracą swoją szlachetną nazwę, a ręce zaczynały tracić czucie. Brak wyjeżdżonych
kilometrów w tym roku mocno dawał się we znaki. Na koniec bez rozwagi, bez
czucia, pamięci, ale chociażbym jechał ciemną doliną to dystansu się nie
ulęknę. Do mety dojechałem wyłącznie siłą woli, ale to była dobra decyzja żeby
wystartować.
Dojechałem :) © Duch
Kategoria 20 do 60 km, Zawody